Recenzja filmu

Mów do mnie! (2022)
Danny Philippou
Michael Philippou
Sophie Wilde
Alexandra Jensen

Ręka, która karmi

Karuzela się kręci, ludzie obcują z dragiem bądź diabłem, sieć nagradza paranormalnych hedonistów pełnymi niedowierzania lajkami. Ostatecznie byłby to jednak typowy pokaz wizualnego efekciarstwa
Ręce na stół – nie wiadomo, co tam chowacie po kieszeniach. Może świetny skrypt i półtorej godziny doskonałej zabawy, a może nóż do zarzynania złożonych obietnic. "Mów do mnie" startuje klasycznie, ale jest też klasyczne po prostu: to horror bez wielkich intelektualnych pretensji i cyzelowania co drugiego kadru tak, żeby bić tożsamościowe brawa za znajomość Bergmana czy innego Murnaua. Jesteśmy na imprezie nie z filmoznawcami, tylko z nastolatkami, starszy brat szuka nietrzeźwego młodszego brata, a wszystko mrocznieje w tempie wypijanej duszkiem butelki piwa. Za chwilę zacznie się koszmar, który ustawi nam dalszą część seansu – skoro odpinanie wrotek ze znajomymi ma tutaj tak daleko idące reperkusje, powinniśmy drżeć o dobro bohaterów za każdym razem, kiedy smartfon "pingnie" nową wiadomością. A ten "pinga" na pełnych obrotach właściwie cały czas, wyciągany z kieszeni na haczyk zbliżającej się okazji: może jakiś ziomek zaraz zrobi coś głupiego albo któraś laska przesadzi z tequilą. Ręce pozostają nieustannie śliskie od ściskania obiektywów. 


Danny i Michael Philippou coś zresztą o tej śliskości wiedzą. Bracia bliźniacy może i są nowi w mieście pełnych metraży oraz w katalogu studia A24, ale wcześniej zjedli zęby na youtube'owym kanale RackaRacka: repozytorium "śmieciowych" shortów o wyjątkowo subtelnych tytułach (mój ulubieniec, "Ronald McDonald Chicken Store Massacre", ma 65 mln wyświetleń!). Kanwą "Mów do mnie" jest właśnie taka chałupnicza produkcja grozy "dla jaj", tyle że urealniona: para nastolatków, Hayley (Zoe Terakes) i Joss (Chris Alosio), wchodzi w posiadanie tajemniczej ceramicznej ręki, artefaktu pooranego setkami emblematów i najpewniej pamiętającego Australię sprzed białej kolonizacji. Łapę można uścisnąć, wypowiedzieć odpowiednie słowa i dać się opętać duchowi, którego widzi tylko osoba trzymająca przedmiot. Efekt jest zarazem konwencjonalny i spektakularny – z gardeł wydobywa się charkot, oczy robią się czarne, dzieciaki zaczynają wierzgać nogami i gadać głosami – jednak na tyle pasujący do estetyki patostreamów, że Hayley i Joss przekuwają osiedlowe melanże w internetowe show, a opętania błyskawicznie stają się modnym wiralem. Każdy chciałby zrobić TO z rączką, bo sesje, jak zgodnie relacjonują nawiedzeni, przypominają narkotykowy haj. Należy tylko nastawić stoper i pamiętać, że 90 sekund to maksymalny czas do wykorzystania w krainie grzybów. 

Jeśli ktoś jest fanem intertekstualnych gier i kalamburów, może się oczywiście pobawić w przypisywanie "Mów do mnie" wszelkiego typu "manualnych" skojarzeń. Ręka pozbawiona ciała to motyw większy niż życie: ludzie tatuują sobie takie rzeczy na łydkach, każda wiedźma odda własne kończyny za zasuszoną dłoń wisielca, a z social mediowych nagrań "z ręki" łatwo zrobić symbol nienawistnego samosądu w internecie lub, odwrotnie, słusznego oporu przeciwko złej władzy. Natomiast bracia Philippou zmyślnie montują sceny opętań w taki sposób, żeby nie przypominały n-tej wody po "Egzorcyście", lecz wchodziły w dialog z kinem narkotykowych odlotów: skórzane paski krępują ramiona i nadgarstki, źrenice rozszerzają się aż do otchłannej czerni, usta napinają i wiotczeją w grymasie ekstazy. Karuzela się kręci, ludzie obcują z dragiem bądź diabłem, sieć nagradza paranormalnych hedonistów pełnymi niedowierzania lajkami. Ostatecznie byłby to jednak typowy pokaz wizualnego efekciarstwa rodem z youtube'owych sześciominutówek, gdyby nie rzadka umiejętność ważenia emocjonujących mikstur z łatwych do zdekodowania elementów horroru, kina coming of age oraz komedii, dodatkowo z czystym skokiem nad pułapką przerostu formy. 


Głównymi bohaterami "Mów do mnie" nie są więc moralnie utytłani właściciele rączki, tylko Mia (Sophie Wilde), dziewczyna przeżywająca żałobę po niespodziewanej śmierci matki, próbująca odnaleźć ciepło i akceptację w rodzinie z wyboru, w domu swojej najlepszej przyjaciółki Jade (Alexandra Jensen). Postać Mii – stale balansująca między depresją a głodem wrażeń, poczuciem wyższości a paraliżującym strachem, że odpowiada za całe zło tego świata – jest zwornikiem spajającym różnorodne tonacje tego filmu. Przez półtorej godziny siedzimy jak na gwoździu, bo – podobnie jak bohaterka – nie posiadamy żadnych "tradycyjnych" punktów oparcia: nie ma żadnej księgi z przeciwzaklęciem, ksiądz egzorcysta nie biega z kropidłem, nie wiadomo nawet, czego dokładnie pragną istoty przywoływane mocą artefaktu. Dominującym wrażeniem pozostaje brak pewności, czy za winklem dobrego humoru, żarcików i szalonego skrętu świadomości – odgrywanego na dziesiątki straszno-śmiesznych sposobów przez młodą obsadę aktorską – nie czai się już apokaliptyczne zło. Oraz – co właściwie z tego zła może wyniknąć, gdzie poprowadzi fabularną nitkę, co zrobi z bohaterkami i bohaterami, którzy przez pierwszą połowę filmu tak wyśmienicie pacyfikują własne niepokoje i zamieniają je w toksyczny haj. 


Poczucie egzystencjalnej niepewności mebluje nasz współczesny krajobraz emocjonalny, a wraz z nim – czytałem ostatnio gdzieś w prasie – rośnie popularność motywu opętania. I to nie tylko w kulturze, ale też w realu – potrzeba wiary w rzeczy, które pozostają poza kontrolą, a jednocześnie kierują naszymi poczynaniami, przyjmuje coraz bardziej irracjonalne formy. "Mów do mnie" karmi się takim nowoczesnym lękiem przed króliczą norą social mediów, miejscem wielkiego odreagowania i wielkiej ucieczki od odpowiedzialności. Jest to też ten rodzaj kina grozy, w którym naturalistycznie przedstawione cierpienie ciała nie ma w sobie nic ze sztuczności. Spodziewamy się gore'u z przymrużeniem oka, dostajemy szpitalny dramat i postępującą czerń, bo film z każdą minutą poważnieje, tak jakby chciał pokazać, że metą każdego patostreamu powinno być przedawkowanie albo co najmniej nalot policji. A to wszystko – również bardzo niespodziewanie – wyrwało się z nieopierzonych głów śmieszkujących braci bliźniaków z YouTube'a. Dlatego podnieście dla nich ręce w górę i zróbcie hałas. W zachowawczym pejzażu tegorocznych kinowych wakacji zasłużyli na to jak mało kto.
1 10
Moja ocena:
8
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones